Noc po zastrzyku przespałem jak zabity. Rano obudziła mnie pielęgniarka, oczywiście z termometrem w ręce i już go mi do ucha pcha. 37.5 i znowu paracetamol na zbicie. Miałem nie mieć apatytu ale mnie się pić i jeść tak chciało że się śniadania doczekać nie mogłem. Oczywiście porcje szpitalne mnie jak zawsze zawiodły, no może nie tak bardzo jak zawsze, dziś nam pozwolono wziąć chlebka ile chcemy ;).
Ogólnie czułem się zmęczony, prawdopodobnie przez te dreszcze i gorączkę po zastrzykową no ale taką miałem reakcję organizmu na interferon i co na to poradzę, nic. Nie dawała mi tylko jedna myśl spokoju, jak będę w domu i zrobię sobie drugi zastrzyk to jak mnie takie coś dopadnie to sobie nie poradzę. zapytałem się pani ordynator co wtedy, poinformowała mnie że standardowe zbijanie gorączki jedynie jakby coś się poważniejszego działo to mamy telefon do szpitala i dzwonić to podejmą szybką decyzje. Trochę mnie to uspokoiło ale swoje i tak myślałem ;). Przez te cyrki jakie odprawiłem poprzedniej nocy nie zostałem wypisany drugiego dnia tylko zostałem na obserwacji jeszcze jeden.
Do domu wypisano mnie w środę. Po lekach cały tydzień byłem nie swój. Miałem jakieś dziwne uczucie zimną. Nie było mi ewidentnie zimno tylko jak koszulka mi się przesunęła po ciele to powodowało dziwne podrażnienie skóry, które skutkowało dziwnym chłodem, jakby mnie ktoś kostką lodu dotykał ;). Na szczęście po tygodniu efekt znikł ale cały czas czułem się rozbity, towarzyszyła mi lekka gorączka i osłabienie fizyczne. Wszystko wytrzymać się da to i ja wytrzymałem te niby skutki uboczne interferonu z myślą byle do następnego strzału.