Tak sobie myślałem, myślałem i miałem o tym w ogóle nie pisać. Jednak kiedy się zastanowiłem dłużej nad treścią tego wpisu( z że mały zastój w swojej blogowej twórczości mam) zdecydowałem się, że o tym wspomnę, bo takie coś nie często się zdarza (mnie się to zdarzyło pierwszy raz w życiu 😉 ).
Tak więc było to dwa tygodnie temu. Nadszedł poniedziałek, dzień jak co dzień, no może nie dla każdego ale o tym nie będę polemizował. Zaczął się bardzo przyjemnie a że miałem wtedy umówioną wizytę kontrolną w Krakowie po odbiór ostatniej paczki leków nie mogłem się tego wyjazdu doczekać.
Wizyta jak to wizyta trochę się przeciągła ale o tym już pisałem. Więc zabrawszy swoje zabawki dałem nogę do samochodu i ogień do domu. Trasa była koszmarna, zwykle przejeżdżam ją w niecałe 2 godziny ty razem straciłem na ten zabieg prawie 4 ;). Ach te roboty drogowe, zawsze się rozpoczynają w newralgicznych punktach przelotowych tras w wakacje. No ale nie o tym miało być.
Szybko, szybko do domciu bo godzina przyjmowania leku minęła właśnie o wspomniane „4 godziny temu”. No więc aby nie przeciągać biegiem do łazienki z osprzętowieniem i akcja….. strzykawka gotowa, gazik gotowy, Robert gotowy również. Szast pras i bach w udo. Chwilka delektowania się przechodzeniem igły przez skórę i tkankę tłuszczową i pompujemy. Idzie, idzie….. no co nie idzie, kurcze tłoczek się zablokował, a tam nacisnę mocniej……………. No i poszło prawie całe 135 mg interferonu naraz pod skórę.
Powiem tylko jedno – wrażenia z momentu skurczu mięśnia z igłą w udzie „bezcenne” 🙂